Niebieski Ptak
  • O stronie

„Zadziwiający świat ptaków” – recenzja

14 maja 2018 0 comments Article Skrzydlate książki

Wydawnictwo Feeria (dział Science) przysłało mi do recenzji książkę Jima Robbinsa Zadziwiający świat ptaków. Nie ukrywam, że poczułam się zaszczycona faktem, iż wydawcy pragną poznać właśnie moją opinię o tej świeżej publikacji, toteż postaram się podejść do sprawy z tym większą rzetelnością.

Ocena ogólna

Najpierw „krytyka zewnętrzna”, jak by to powiedzieli historycy – a w tym konkretnym przypadku: moje wrażenia estetyczne. Książka jest pięknie wydana. Pamiętam, jak Feeria ogłosiła ankietę internetową, pytając internautów, który z dwóch proponowanych projektów okładki bardziej im się podoba. Głosowałam za alternatywnym niż ostatecznie wybrany – wydawał mi się bowiem oryginalniejszy. Tym niemniej po otrzymaniu książki stwierdzam, że szata graficzna jest bardzo udana: ukazane na subtelnie łososiowym tle kolorowe sylwetki ptaków wdzięcznie zasiedlają całą okładkę wraz ze skrzydełkami, a podobne motywy – w czerni i bieli – kontynuują się na kartach tytułowych. Nawiasem mówiąc, każdy rozdział rozpoczyna się czarno-białą grafiką o ptasiej tematyce, adekwatną do treści, a pochodzącą z wydania oryginalnego.

Objętość książki to około czterystu stron, na których mieści się 20 rozdziałów (wraz z Epilogiem), podzielonych na cztery części tematyczne. Dużo; entuzjaści czytania o ptakach mogą już zacierać ręce. Autor miał jednak niełatwe zadanie: jak bowiem napisać wartościową, unikatową książkę – i to tak opasłą – skoro publikacje popularnonaukowe obracające się wokół ornitologii wyrastają ostatnio tak szybko i licznie, jak pióra na nowo wyklutym pisklęciu?

Otóż Jim Robbins wybrał dla swego dzieła nośną kanwę: owszem, w ślad za innymi autorami pisze dość ogólną czy też przekrojową książkę o ptakach, ale z perspektywy ich związków ze światem człowieka; ten właśnie motyw nadaje całości główny ton. Publikacja utrzymana jest w lubianej przeze mnie konwencji gawędy snutej nie tylko na podstawie istniejącej literatury, ale także własnych doświadczeń, dociekań i rozmów ze specjalistami, okraszonych sporą dawką historii i anegdot, a także rozważań filozoficznych.

Tak na marginesie: książka podobna jest do znanych już miłośnikom ptaków pozycji, jak Rzecz o ptakach (Noah Strycker) czy też Geniusz ptaków (Jennifer Ackerman); autor korzysta z wiedzy takich uczonych, jak Bernd Heinrich, Richard Prum bądź Thor Hanson, więc wytrawni czytelnicy podobnych lektur mogą mieć wrażenie, że niektóre wątki, a nawet sformułowania czy opisy znajomo im podzwaniają – ale przecież Zadziwiający świat ptaków może trafić przed oczy zupełnego nowicjusza.

I cóż my tu znajdziemy? Robbins rozpoczyna ab ovo, czyli opisuje, skąd wzięły się ptaki i omawia, jak mógł wyewoluować lot aktywny; pisze też oczywiście o piórach, o ptasiej inteligencji, o śpiewie, o zbieraniu się w stada, o rekordowych wyczynach ptaków – w tym o migracjach, o ptakach jako źródle pożywienia – w tym o niedoli kur hodowlanych – lub jako o czyścicielach środowiska… Ale obok tych zagadnień pojawiają się mniej znane: ptaki jako naturalne „czujki” (czyli gatunki wskaźnikowe), właściwości guana, życie rodzinne żołn, ptaki jako sprzymierzeńcy rolników, rola ptactwa miejskiego w życiu człowieka (tak, jest i ocieplanie wizerunku gołębia!). Sporo uwagi poświęca autor na dobroczynny wpływ ptaków na ludzką psychikę (jak praca z ptakami może zmienić człowieka); bardzo spodobał mi się bliski mojemu sercu wątek etnoornitologii, która studiuje miejsce awifauny w rozmaitych kulturach ludzkich. Słowem, autor szerokim gestem czerpie z rozmaitych dziedzin wiedzy, ukazując swoją głęboką znajomość tematu i erudycję.

Nie wszystko jednak podoba mi się w książce Jima Robbinsa. Pozwólcie, że najpierw opowiem o sprawach ogólniejszych, następnie zaś odniosę się do kwestii bardziej szczegółowych, które wydają mi się kontrowersyjne, nieścisłe bądź po prostu błędne. Dla większej precyzji zaopatrzyłam się w oryginalną, angielską wersję książki.

Rozczarował mnie fakt, że bibliografia na końcu publikacji jest wręcz minimalna: po dwie, trzy, góra cztery wybrane pozycje na każdy rozdział. Nie ma też w ogóle przypisów. Ambitna książka popularnonaukowa – zwłaszcza tak szczegółowa, jak Zadziwiający świat ptaków – powinna zawierać oba te elementy: rzetelny autor powinien pokazać swoją bazę źródłową, jak również dać czytelnikowi szansę na zweryfikowanie podawanych wiadomości oraz poszerzenie świeżo nabytej wiedzy. Cóż; w książce Robbinsa jest przynajmniej jeden taki fragment, którego źródło jestem w stanie bardzo precyzyjnie wskazać – autor zaś nawet się nie zająknął o tym, że posiadł te informacje z trzeciej ręki: niejaki David P. Barash opowiedział Berndowi Heinrichowi o pewnych anegdotycznych zachowaniach kruków, co zostało pierwotnie opisane w niedawno opublikowanym w Polsce Umyśle kruka… To tak dla przykładu.

Nie przemawia do mnie też pewien wątek, nazwijmy to, filozoficzno-naiwny: a mianowicie dość częste podkreślanie, że ptaki są dla nas tak atrakcyjne, gdyż są wolne. Ależ ptaki nie są ani bardziej, ani mniej wolne niż ludzie! Również mają swoją ptasią pracę i ptasie obowiązki, a co więcej, ich życie jest zazwyczaj cięższe, krótsze i bardziej obfitujące w niebezpieczeństwa niż życie wielu ludzi. Rozumiem, że symbolem owej postulowanej wolności jest swobodny lot ptaków, którego im zazdrościmy; ale przecież wiele stworzeń posiada cechy i zdolności, których nie mają inne. To naturalne – i oczywiście fascynujące. A jeśli już o ptasią „wolność” chodzi, dobrze uchwyciła to zagadnienie Justyna Kierat:

Nie przekonuje mnie też przytoczone przez autora – za ornitolożką Janis Dickinson – „zabójczo egzystencjalne” (s. 330) wyjaśnienie, czemu ptaki nas pociągają. Otóż uważa ona, że to z powodu naszego własnego strachu przed śmiercią. W skrócie rzecz ujmując, ptaki, jako istoty „nie do końca niebiańskie […] boskie i poza nami” (s. 332), miałyby ten lęk łagodzić. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że to zbyt wyszukane i naciągane wytłumaczenie. A wręcz nazbyt mistyczne. Zastrzegam, że to jedynie moja osobista opinia.

W obliczu tych górnolotnych rozważań dysonansem zabrzmiało mi wyznanie autora, że jest myśliwym – i to polującym na ptaki (ss. 141-146). Jim Robbins opowiada z rozbrajającą szczerością: „Strzelanie do dzikich ptaków w locie stanowi źródło szczególnej przyjemności i różni się od innych rodzajów myślistwa […]. W dni polowania staję się drapieżnikiem, doświadczenie to dotyka jakiejś głębokiej i pradawnej części mojej duszy […]. Doświadczenie polowania na ptaki ma pewien aspekt transcendencji. Kiedy poluję, odbieram świat zupełnie inaczej niż w codziennym życiu” (ss. 141, 145-146). Jakże przykro mi było to czytać. Wiem, że dotykam bardzo kontrowersyjnego tematu; wiem, że wegetarianie i weganie chętnie zarzucają hipokryzję tym, którzy spożywają mięso, a jednocześnie mianują się wielbicielami zwierząt… Ale to wszystko nie jest takie proste. Człowiek nie był nigdy drapieżnikiem sensu stricto. Był istotą wszystkożerną, nie gardzącą ani roślinami, ani upolowanymi zwierzętami, ani padliną. Tym niemniej dziś istnieje różnica pomiędzy polowaniem aby przeżyć – jak w społeczeństwach tradycyjnych – a polowaniem dla rozrywki, dla dreszczu emocji i dla wyrzutu adrenaliny do krwiobiegu. To drugie uważam za niedopuszczalne i różne argumenty przytaczane przez myśliwych niestety mnie nie przekonują. Przy obecnym rozwoju zarówno technologii, jak i ludzkiej umysłowości i duchowości, w sytuacji, gdy w tak zwanych rozwiniętych częściach świata zdobycie pożywienia nie stanowi problemu, polowanie dla czystej frajdy zabijania powinno odejść do lamusa. Naturalnie ocenę tego wątku pozostawiam czytelnikom książki Robbinsa; i w tym przypadku wyraziłam jedynie mój osobisty pogląd.

Powyższe uwagi krytyczne można oczywiście uznać za stuprocentowo subiektywne. Teraz natomiast chciałabym zająć się zagadnieniami, które wymagają najzupełniej obiektywnego opracowania, stanowią bowiem przykłady nieścisłości i błędów różnorakiej wagi, na jakie niestety można natknąć się w książce Jima Robbinsa. Ostrzegam, że tych przypadków jest dość sporo, a więc ktoś, kto nie jest zainteresowany tak szczegółowym omówieniem książki, może zakończyć w tym miejscu lekturę niniejszej recenzji. Dociekliwych zapraszam zaś, aby towarzyszyli mi w owej polemicznej wędrówce przez Zadziwiający świat ptaków.

Ocena szczegółowa

W dalszej części mojej recenzji będę odnosić się do poszczególnych stron polskiego wydania książki, przytaczając odpowiednie cytaty i omawiając je. W uzasadnionych przypadkach odwołam się do odnośnych fragmentów z oryginału.

  • s. 74: „Wikłacze maskowe i altanniki […] budują misterne gniazda o wyrafinowanej konstrukcji”.

W przypadku wikłaczy maskowych nie mam zastrzeżeń; altanniki jednak nie budują misternych gniazd. Nastąpiło tu pewne nieporozumienie: samce altanników budują wyszukane, ozdobne altanki – w celu „zaimponowania” samicom, czyli w celu przyciągnięcia potencjalnej partnerki. U altanników to samice budują gniazda i nie ma w nich nic nadzwyczajnego (zob. np. Spotted bowerbird, dostęp: 11.05.2018).

  • s. 77: „…dramatyczne sceny bitewne w trylogiach Władca pierścieni i Hobbit…”

Wprawdzie ten przykład nie dotyczy ptaków, ale chodzi o powszechnie znane książki J. R. R. Tolkiena (na podstawie których nakręcono też filmy); pierwsza z nich faktycznie jest trylogią, druga zaś nie.

  • s. 95: „…co roku ptaki otrzymują nowy zestaw [piór], a jeśli część jest uszkodzona, ptaki ścierają je, by na ich miejsce wyrosły nowe”. W oryginale: „…each year, birds get a fresh set [of feathers], and if some are damaged, they do a repair molt, shedding them to make way for new growth”. (Kindle Locations 1008-1009).

Tutaj mamy niestety do czynienia z błędem popełnionym przez tłumaczkę książki Robbinsa. Ścieranie piór to inny proces; pióra ptaków ścierają się przez cały okres ich „użytkowania” – dlatego na przykład w stosownym okresie roku spod niepozornego upierzenia ukazać się mogą jaskrawe barwy godowe samców. A użyte w oryginale słowo molt, czyli pierzenie, to właśnie wypadanie zużytych piór, by mogły pojawić się świeże (zob. np. J. Sokołowski, Biologia ptaków, Książka i Wiedza, Warszawa 1950, rozdziały 4: Upierzenie i pielęgnowanie piór i 5: Barwy ptaków; a z nowszych publikacji – T. Hanson, Feathers, Basic Books, New York 2011, rozdział 4: How to Catch a Muttonbird).

  • s. 101: „Niebieski kolor […] jest efektem niezwykłej budowy owych piór – obecności dwuwymiarowych kryształów, które tworzą strukturę przypominającą pianę piwną […]

Kryształy z definicji nie mogą być dwuwymiarowe, są bowiem strukturami przestrzennymi; tak samo dotyczy to zawartych w piórach komórek, o których tu mowa. Sokołowski pisze, że są to „grube, przejrzyste, wypełnione powietrzem komórki” (dz. cyt., s. 52). Porównajmy: „Barwy strukturalne polegają na interferencji światła, podobnie jak na bańce mydlanej, co daje efekt połysku na piórach, lub też na odbiciu krótkich fal światła w specjalnej warstwie pustych komórek w piórach, które w efekcie daje barwę niebieską (gdy odbijana jest tylko część promieni świetnych) lub białą (przy całkowitym odbiciu światła)” (R. Mikusek, T. Stawarczyk, Poradnik ornitologa, Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych, Kraków 2014, s. 72).

  • s. 103, o edredonach: „Po złożeniu jaj kaczka wyskubuje sobie puch z piersi, żeby ogrzewać jaja nagą skórą, a wyskubane kępki szarego puchu wykorzystuje do wyścielenia gniazda […]”.

Już nie pierwszy raz spotykam się z tego typu sugestią w odniesieniu do edredonów. To nośny motyw, wskazujący na „poświęcenie” ze strony samicy – podobny do motywu „pelikana karmiącego młode własną krwią” (oto, co pisze na ten temat Marek Pióro, autor bloga „Plamka Mazurka”, dostęp: 14.05.2018). Jest tu jednak pewna nieścisłość. Po pierwsze, wysiadująca samica nie ogrzewa jaj piersią (niby jak miałaby to robić?), ale brzuchem, na którym w tym okresie samoczynnie tworzy się plama lęgowa – czyli obszar pozbawionej piór, nagiej skóry, dzięki której ptakowi łatwiej jest kontrolować temperaturę inkubowanych jaj. Takie plamy lęgowe mają również samce tych gatunków ptaków, w których „płeć brzydka” także bierze udział w wysiadywaniu. O plamach lęgowych można przeczytać oczywiście u Sokołowskiego (dz. cyt., rozdział 14: Wysiadywanie jaj), a także w znakomitej książce T. Birkheada (The Most Perfect Thing: Inside (and Outside) a Bird’s Egg, Bloomsbury Publishing, London 2016, Kindle Locations 927-932), gdzie można znaleźć również poglądowy rysunek z kształtami plam lęgowych u wybranych gatunków ptaków.

Wracając zaś do samego edredona, próbowałam zweryfikować, jak to jest z owym wyrywaniem sobie puchu przez samicę. Okazuje się, że informacje na ten temat bywają sprzeczne. Niektóre teksty zawierają podobną sugestię jak opis Robbinsa, np.:

„They line their nests with eiderdown, plucked by the female from her own breast”. (Responsible down use – Eiderdown, mama eider duck has some down to spare, dostęp 11.05.2018)

„Female eiders remove some of their breast feathers to expose the warm and vascularised skin of the brood patch to their eggs”. (Eiderdown: the eiders contribute to their own protection!, dostęp 11.05.2018)

Ale już w pewnej pracy dyplomowej podejście jest inne: „The eiderdown is molted off the female’s breast to create a brood patch allowing it to give away warmth to the eggs, and is used as additional material to cushion the nest”. (G. Chen, Ethnoecology of Eider Farmers in Iceland. Typology of a Multiform Experience, 2016, dostęp 11.05.2018). Pomijając fakt, że znowu mowa tu o piersi ptaka, cytowane zdanie wskazuje na naturalny proces wypadania piór.

A oto bohaterowie naszych dywagacji – edredony we własnej osobie:

 

Edredony – samiec i samica. Foto: Przemysław Wroński

Edredony – samiec i samica. Foto: Agnieszka Kosicka

Edredony – samice. Foto: Agnieszka Kosicka

  • s. 138: „[Salangany] [p]odobnie jak nietoperze, podczas polowania wykorzystują echolokację. Są też dostawcami rzadkiego osobliwego ptasiego specjału, zwanego zupą z jaskółczych gniazd”.

Autor wprawdzie napisał, że na Dalekim Wschodzie występuje ok. 30 gatunków jerzyków, nie uściślił jednak, że gatunków samych salangan (należących do rodziny jerzykowatych) także jest wiele – i nie wszystkie dostarczają jadalnych gniazd, podobnie, jak nie wszystkie posługują się echolokacją.

  • s. 164: „Gołąb pręgosterny nie ma charakterystycznych czerwonych oczu ani piersi w kolorze brzoskwiniowym, jakie miał wymarły kuzyn [tj. gołąb wędrowny], ale jego DNA jest w 95% takie samo”. – I dlatego, według autora książki, naukowcy będą próbowali na podstawie DNA z muzealnych okazów wytępionego gołębia wędrownego oraz żywych osobników z gatunku gołębia pręgosternego odtworzyć ten pierwszy gatunek.

Każdy, kto choć trochę zna się na genetyce, w tym momencie może złapać się za głowę. Przecież ogólnie wiadomo, że podobieństwo genetyczne między nami a szympansami wynosi około 98-99%. Nietrudno znaleźć źródła tej informacji (niech będzie np. S. Pääbo, Neandertalczyk. W poszukiwaniu zaginionych genomów, Prószyński i S-ka, Warszawa 2015, s. 15). Czytałam także, że około 60% genów kury odpowiada analogicznym genom ludzkim, a w przypadku niektórych sekwencji zbieżność ta wynosi nawet 75% (Researchers Compare Chicken, Human Genomes: Analysis Of First Avian Genome Uncovers Differences Between Birds And Mammals, „Science Daily”, grudzień 2004, dostęp 05.05.2018). Ktoś nieobeznany z prawidłami obowiązującymi podstawowe cegiełki życia mógłby dostać zawrotu głowy – a przecież nikt nie zamierza „odtwarzać” np. wspólnego przodka człowieka i ptaka… Toteż trzeba mocno uważać z takimi chwytliwymi doniesieniami i postrzegać je w odpowiednim świetle.

  • Po opisie rozpętanej przez Mao Zedonga kampanii w Chinach, mającej na celu wytępienie wróbli mazurków, rzekomo zagrażających uprawom rolnym, autor stwierdza, s. 169: „Kiedy ciała ptaszków podano sekcji, zapanowała konsternacja. Okazało się, że trzy czwarte pożywienia wróbli stanowiły owady, nie ziarno”.

Niewątpliwie jest to prawda i słuszny argument przeciw bezmyślnemu tępieniu mazurków, ale wyrwany z kontekstu; taka konstatacja może stworzyć fałszywe wrażenie, jeśli chodzi o pożywienie mazurków. Powołam się na autorytet A. Kruszewicza; pisze on o mazurku, iż jego pokarm stanowią „[n]asiona wielu dziko rosnących roślin, w tym bylic, traw, rdestu ptasiego dzikiego prosa itd. Owady są ważnym składnikiem diety, ale tylko podczas lęgów. Poza sezonem lęgowym mazurki zjadają drobne nasiona polnych chwastów i resztki zbóż”. (A. Kruszewicz, Ptaki Polski. Encyklopedia ilustrowana, MULTICO Oficyna Wydawnicza, Warszawa 2013, s. 277). Myślę, że to wyjaśnia sprawę.

  • Relacjonując odkrycie pewnej skamieniałej jaszczurki, Robbins pisze, s. 188: „Obecnie uważa się, że to stworzenie […] jest ostatnim wspólnym przodkiem ptaków, jaszczurek i ssaków, w tym ludzi. Od mniej więcej 360 milionów lat mózgi płazów, ludzi i ptaków ewoluowały osobno […]” – Tymczasem w oryginale czytamy: „It’s now believed that this critter is the last common ancestor of birds, lizards, and mammals, including humans. For the last 360 million years or so, reptile, human, and bird brains have evolved in very different ways […]” (Kindle Locations 2028-2029; podkreślenia moje)

Mamy tu do czynienia z ewidentną pomyłką tłumaczki, która „reptiles” przełożyła jako „płazy”, choć jaszczurka należy do gromady gadów.

  • s. 201-202: perkozy zauszniki zostały określone mianem „czarno-brązowych ptaków nurkujących z niesamowitymi czerwonymi oczami i dużym czubem”; w oryginale tak samo: „black-and-brown diving birds with striking red eyes and tall crests” (Kindle Locations 2166-2167)

Mam wrażenie, że autor nigdy nie widział tych pięknych ptaków ani nie sprawdził nawet, jak wyglądają. Otóż perkozy zauszniki – moje wielkie sympatie – nie mają czuba (w odróżnieniu choćby od perkozów dwuczubych), ale imponujący złoty „zaczes” z piór; o, proszę:

 

Perkoz zausznik z pisklęciem, foto własne

Perkoz dwuczuby, foto własne

  • s. 279: Robbins powołuje się na Jessikę Meir, według której „latanie jest najbardziej kosztowną formą przemieszczania się kręgowców. Wymaga od dziesięciu do dwudziestu razy więcej tlenu niż stan spoczynku”.

Gdy tylko przeczytałam tę informację, zaraz przypomniał mi się opis wyczynów lotniczych fulmara zawarty w książce Adama Nicholsona Krzyk morskich ptaków; pozwolę sobie przytoczyć go tutaj in extenso – jako polemiczny głos w dyskusji o wydatkach energetycznych przedstawicieli awifauny:

„Sprzęt lotniczy fulmara – metr kości i piór, utrzymujący w powietrzu jego ważące 700 gramów ciało – jest lekki i bardzo efektywny, jednak tylko wtedy kiedy wieje wiatr. Szkoccy ornitolodzy Bob Furness i David Bryant zbadali zasób energetyczny fulmarów w różnych warunkach pogodowych. Gdyby wiatr był spokojny, a ptak musiał cały dzień machać skrzydłami – czego na ogół nigdy nie robi, bo w spokojne dni fulmary siedzą w gniazdach – spaliłby dwa tysiące kalorii, trzynaście razy więcej, niż siedząc, śpiąc i nie robiąc nic. Im silniejszy wiatr, tym życie fulmara staje się bardziej efektywne: kiedy wieje z prędkością 32 kilometrów na godzinę albo osiąga 4–5 w skali Beauforta, a morze zaczynają pokrywać łamiące się grzywy fal, przez większość czasu może się ślizgać i – co niesamowite – jego skrzydła zużywają tak niewiele energii, że ptak równie dobrze mógłby siedzieć w gnieździe. Przy takiej prędkości wciąż musi machać skrzydłami co sekundę, ale kiedy wiatr nieco bardziej przyspiesza do około 40 kilometrów na godzinę czy 5-6 w skali Beauforta, latanie już nic go nie kosztuje. To czarodziejski horyzont. Przy takim wietrze fulmary w ogóle nie poruszają skrzydłami, ale pobierają potrzebną energię z powietrza wokół”. (A. Nicholson, Krzyk morskich ptaków, Znak Horyzont, Kraków 2017, ss. 49-50).

Nie znaczy to, oczywiście, że przytoczone przez Robbinsa słowa Meir wiodą nas na manowce; wszystko zależy jednak od punktu widzenia, od tego, co mierzymy i w jakich warunkach, a więc nie warto uciekać się do zbytnich uproszczeń. A tak wygląda ów wytrawny lotnik:

Fulmar, foto: Przemysław Wroński

Fulmar, foto: Przemysław Wroński

  • ss. 280-281: „Układ oddechowy ptaków jest cztery razy większy niż u ssaków, co oznacza, że oddychają głębiej i efektywniej. Gęsi tybetańskie magazynują też powietrze, które przeszło przez płuca, i wdychają je jeszcze raz, wyciskając z niego więcej tlenu”.

I znowu mamy do czynienia z nadmiernym uproszczeniem. Po pierwsze, sprawa nie dotyczy jedynie gęsi, jak zdaje się sugerować autor. Po drugie – czy tak trudno było napisać, że ptaki dysponują specjalnymi strukturami: workami powietrznymi, które łączą się z ich płucami? To właśnie w owych workach magazynowane jest powietrze podczas wdechu i pobierane z powrotem podczas wydechu, dzięki czemu w obu przypadkach do pęcherzyków płucnych trafia tlen. I to stanowi powód, dla którego ptasie oddychanie jest tak wydajne. Worki powietrzne odgrywają też niebagatelną rolę przy lataniu, pływaniu i nurkowaniu rozmaitych gatunków ptaków. (Więcej informacji: H. Kobryń, F. Kobryńczuk, Anatomia zwierząt, t. 3, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012, s. 388).

  • s. 314: „garłacz angielski z rozdętą klatką piersiową”; w oryginale: „the English pouter with its oversize breast” (Kindle Locations 3405-3406)

Tym razem autor chyba znowu nie sprawdził naocznie, o czym pisze. Gołąb garłacz nie ma rozdętej piersi; jak sama polska nazwa wskazuje, chodzi raczej o strefę anatomiczną bliższą gardłu – a konkretnie o wole. Pokaźną, wydatną piersią mogą się natomiast poszczycić na przykład gołębie w typie pawików, szczególnie, gdy przyjmą buńczuczną postawę zasadniczą:

Krok defiladowy: gołąb pawik (nie garłacz) z wypiętą piersią, foto własne

  • s. 367: „Wiele grup leczy okaleczone ptaki, usztywniając kołkami złamane pióra lub nogi […]”

Powyższe zdanie – dotyczące opieki nad ptakami drapieżnymi – zdumiało mnie; jaki jest sens w usztywnianiu złamanego pióra?! Intrygujące są też owe „kołki”, które wydały mi się raczej toporną formą terapii. Rzut oka do oryginału szybko wyjaśnił sprawę: „Many groups treat injured birds by placing pins in a broken wing or leg […]” (Kindle Location 3983). I wszystko jasne; tłumaczka najwyraźniej przejęzyczyła się lub nie zrozumiała, że chodzi o zaopatrywanie złamań kości…

  • s. 383: „Bosavi są tak wrażliwi na ptaki, że kiedy słyszą śpiew ptaka, »od razu wiedzą, jaka to pora dnia, pora roku, w jakiej warstwie lasu znajduje się ptak, jakie są owoce o tej porze roku, orientują się, czy padało dwie godziny temu itp. Cała ta ekowiedza jest dostępna natychmiast« – wyjaśnia Feld”.

Bosavi są plemieniem z Papui-Nowej Gwinei. Mam serdeczną nadzieję, że Robbins (lub przywołany przezeń Feld) po prostu zapomniał dodać, że chodzi o nagrania śpiewu ptaków, które są puszczane przedstawicielom tej społeczności. W przeciwnym bowiem razie oznaczałoby to, że Bosavi są tu traktowani jak istoty prymitywne i mało rozumne. Obdarzony choćby przeciętną inteligencją i przytomnością człowiek – zwłaszcza żyjący blisko natury – nie potrzebuje bowiem wskazówki w postaci śpiewu ptaków, by oszacować porę dnia i roku, ocenić, jakie rośliny właśnie mogą owocować, i raczej będzie się orientował, czy niedawno spadł deszcz. To nie jest żadna magia…

  • s. 398: „Nelson zdjął mu z głowy skórzany kapturek w kolorze kasztanowym i królewski ptak wpatrzył się w niego swoimi świdrującymi żółtymi oczami”. W oryginale: „The bird wore a chestnut-colored leather hood over its head, which Nelson emoved, and the regal bird stared at him with its fierce yellow eyes”. (Kindle Locations 4326-4327).

Robbins opisuje tutaj scenę, której był zachwyconym świadkiem. Nie mogę zatem pojąć, skąd wzięły mu się żółte oczy u sokoła wędrownego, bo to o nim mowa. Sokoły wędrowne mają bowiem ciemne oczy, choć skóra wokół nich faktycznie ma żółty odcień. Sami zresztą spójrzcie na tego cudownego ptaka:

Sokół wędrowny, foto: Konrad Kucharczyk

Sokół wędrowny, foto: Konrad Kucharczyk

Konkluzje

Wiem, że mogę zostać uznana za osobę nad wyraz drobiazgową, by nie rzec – czepialską. Nie jestem ornitologiem ani nawet biologiem, co może tu działać na moją niekorzyść; lecz jestem z jednej strony naukowcem, z drugiej – autorem, z trzeciej zaś – wymagającym czytelnikiem. I uważam, że na autorach parających się literaturą popularnonaukową spoczywa szczególnego rodzaju odpowiedzialność za słowa. Z założenia bowiem to oni mają być przewodnikami laików po rozmaitych zakątkach gmachu wiedzy. Specjalista poradzi sobie z odsianiem prawdy od lapsusów, uproszczeń czy fałszu – początkujący amator czy nieprofesjonalista z definicji nie ma na to wielkich szans. Dlatego trzeba być bardzo starannym i uważnym – aby to, co oferujemy czytelnikowi, zawsze było pełnowartościowym paliwem dla mózgu. To mit, że wiedza w formie popularnej powinna głównie dostarczać rozrywki i nie musi spełniać wysokich standardów jakościowych.

Czy uważam zatem, że książka Jima Robbinsa to zła literatura? – Ależ skąd! Książka jest doprawdy świetna, wzruszająca, zabawna, zaskakująca, momentami wręcz znakomita – ale w pewnych miejscach jej treść powinna jednak zostać doszlifowana.

* * *

Recenzowanie tej publikacji było dla mnie prawdziwą przygodą i nie lada sprawdzianem. Mam nadzieję, że moje starania zostaną uznane za konstruktywną krytykę i okażą się przydatne.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Feeria za inspirującą lekturę.

Bardzo dziękuję Justynie Kierat, Agnieszce Kosickiej, Konradowi Kucharczykowi oraz Przemysławowi Wrońskiemu za wzbogacenie graficzne tego tekstu.

Naszemu gołębiowi Bico kłaniam się w pas za użyczenie wizerunku 😉

 

Jim Robbins, Zadziwiający świat ptaków. Co ptaki śpiewają o nas samych, tłum. Anna Binder, Wydawnictwo Feeria Science, Łódź 2018, 408 ss.

Jim Robbins, The Wonder of Birds: What They Tell Us About Ourselves, the World, and a Better Future, Random House Publishing Group, New York 2017, Kindle Edition.

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Szukaj

Kalendarz

maj 2018
P W Ś C P S N
« kw.   cze »
 123456
78910111213
14151617181920
21222324252627
28293031  

Copyright Niebieski Ptak 2022