Korzystając z wiosennego ocieplenia, mąż postanowił rozstawić nasz ogrodowy basen. W pewnej chwili przyszedl do mnie, wyraźnie zaintrygowany i zniesmaczony.
– Zuzanno, ktoś nam wrzucił do ogrodu skibki chleba i ogryzione skrzydełko kurczaka!
– Naprawdę? – zdziwiłam się. Owszem, przechodzący ulicą ludzie mają brzydki a niezrozumiały zwyczaj pyrgania nam przez ogrodzenie puszek, papierków, folijek, niedopałków, a nawet stawiania butelek po wódce na podmurówce domu (!), ale żeby ciskali jedzeniem?
– No tak! Kość już była nawet dobrze ogryziona…
– Może ptaki – zawyrokowałam.
Rzecz miała miejsce wczoraj, ale dziś historia wraca bumerangiem.
– Zuzanno, znowu ktoś wrzucił nam chleb! W kałużę, która zrobiła się przy basenie! I Felicjan nie chciał podejść, jak go wołałem – okazało się, że pilnował takiej malutkiej kostki!
– Mówię ci, to ptaki – zapewniam męża. – Krukowate. One są do tego zdolne. Konkretnie podejrzewam wrony. Widziałam kiedyś, jak na ulicy wrona moczyła sobie kawałek chleba w kałuży. Oczywiście one nie powinny jeść chleba, ale o tym nie wiedzą…
Skonstatowaliśmy, że kolejny chlebowy desant musimy w tej kałuży zostawić i przyobserwować, co się stanie. I niedługo poczekaliśmy.
– Chodź, chodź szybko! Jest!! – zakrzyknął z kuchni mąż, który poszedł akurat zrobić herbatę. Zawtórował mu Felicjan, jazgocząc jak na alarm i ślizgając się na podłodze, by dopaść mety w pierwszej kolejności. Rzuciłam się do okna.
…No jasne!
– A nie mówiłam?!! – zatriumfowałam. – I co, nie powiedziałam ci?!!
Wśród ogólnej radości rozstawiliśmy statyw i rozpoczęłam czaty. Mąż nieco wątpił, czy ptaszysko wróci, skoro pojadło, ale ja uzbroiłam się w cierpliwość. Łyk herbaty – zerk do ogródka. Dwa łyki herbaty – zerk do ogródka… Żeby się nie zanudzić, sięgnęłam do lodówki po nasze domowe jogurty, by nakroić do nich owoców, wsypać orzechów, wkropić octu balsamicznego i miodu, które to czynności przeplatałam kolejnymi zerknięciami.
I cóż… Jak się okazało, nie tylko my poczuliśmy popołudniowy głód!
Dodaj komentarz