Nie było nas zaledwie kilka dni, a po powrocie zastaliśmy morelę w pełnym rozkwicie, drobne kwiateczki wychylające się tu i ówdzie z ziemi i kwitnącą forsycję na podwórku – tego się akurat spodziewałam. Tylko patrzeć, jak tulipany powypuszczają pączki. W mig z gleby wychynęły konwalie. Liście bzu rozwijają się w zawrotnym tempie. Widać już pąki liściowe na glicynii i złotokapie.
Niedawno na dachu pobliskiego niskiego bloczku woził się szpak, pogwizdując donośnie – może wrócił na swoje „stare śmieci” gniazdowe? Pojawiły się też sługo niewidziane sójki, a od kilku dni w okolicy odzywa się piegża; jak do tej pory nie udało mi się jej namierzyć.
Pod naszą nieobecność ptaki zrzuciły z moreli siatkowy „łańcuszek” z resztą pyz tłuszczowych i orzeszków i zupełnie go opróżniły. W plastikowym karmniku z pyzami nic już niemal nie zostało. Karmniki „automatyczne” mąż zdjął. Teraz myślimy nad poidłem/kąpadłem dla ptaków i owadów.
Dodaj komentarz