Trzy dni temu, wypuszczając Felicjana do ogródka, dostrzegłam wśród szaroburości intensywną żółtą plamkę. Wyskoczyłam za psem jak na sprężynie i zbiegłam ze schodów tarasowych w samych klapkach, by się upewnić: tak jest! Rozkwitły piękne, żółte krokusy, totalnie szafranowe lampioniki pod szarzejącym przeddeszczowo niebem. Mało mi było, więc rozejrzałam się uważnie…
No i proszę! Wśród sztywnych, uschłych łodyg nawłoci na rabacie umościły się jeszcze kieliszeczki o głębokiej, ametystowej barwie, a pod sporym kamieniem – kolejne żółte, malusieńkie niby kaczeńce.
Wschodzą także moje ukochane tulipany, choć od lat nie wykopywałam cebulek ani nie dokładałam świeżych. Nareszcie cis i pozbawiony już jagódek ostrokrzew nie będą musiały pełnić dyżurnej roli jedynych kolorowych – zielonych! – elementów krajobrazu.
A że orzeszki i pyzy tłuszczowe jeszcze wiszą, gdyż zapowiadane jest kolejne załamanie pogody – to wpadło z błyskawiczną wizytą jeszcze coś niebieskiego…
Dodaj komentarz