Już miało być tak pięknie, ale zima przypomniała sobie, że powinna jeszcze trochę się posrożyć; ścięło mrozem, dmuchnęło wiatrem, zawirowało śniegiem. Ptasia drobnica niemal znikła z ogródka. Nas dopadło kolejne przeziębienie. Wszyscy już chcą wiosny, niektórzy chyba nawet wygrażają jej pięściami za niemrawość. Słoneczne dni tylko wzmagają oczekiwanie. A rok temu, a dwa lata temu już zainaugurowaliśmy kawę na tarasie; już mieliśmy krokusy i stokrotki… A teraz?? Ławka zniesiona do ogródka w akcie desperacji marznie tam jak wyrzut sumienia. Przy moim katarze jest za zimno, żebym poszła na Plac Szembeka, wypatrywać sokołów na kościelnej wieży.
Dziś mąż stoi w oknie kuchni; zaraził się ode mnie zwyczajem popatrywania, czy aby nie mamy jakichś pierzastych gości. Tym bardziej, że oferta żywnościowa wciąż aktualna.
– Kulki mają powodzenie – mówi.
– A kto przyleciał? – pytam; pień moreli już tonie w cieniu, słońce oświetla teren za nim i daje silny kontrast. Sięgam po lornetkę.
– A jakieś takie większe.
– Szpaczki!!
Siedziały dwa, ale spłoszyła je moja próba wyjścia na taras, żeby mieć je bliżej. Nie pomógł Felicjan, który musiał oczywiście wyskoczyć jeszcze przede mną i dobitnie szczeknąć. Przy okazji jednak usłyszałam, że u naszego sąsiada wśród gałęzi wielkiej jodły już trwa wesoły, gwizdany rejwach. Szpaczki nie odpuściły; wróciły na morelę, ale mnie zmusiły do zachowania dystansu za szybą 😉
Dodaj komentarz