Schodzimy z mężem do ogródka, uzupełnić ziarno w karmnikach i słoninę na gałęzi. Wszystkie cztery karmniki opustoszały, choć w różnym tempie: największym powodzeniem cieszył się zrazu ten zawieszony najwyżej. Co przy gorączkowym grzebaniu dziobkami i wybrednym rozrzucaniu osypało się na dół, to zjadły zapobiegliwe gołębie i przedsiębiorcze sikorki. Pewno i mazurki, które też zaczęły nas odwiedzać. A pewnego razu dostrzegłam przez lornetkę skwapliwie kicającą brązowawą istotkę o długim ogonku – i po chwili, ku mojej radości, w krzak ostrokrzewu wskoczyła samiczka kosa, po czym jęła ucztować na czerwonych płomyczkach jagód, które stanowią najżywszy element ponurego, bezsłonecznego krajobrazu. Słonina zyskała poklask szerokiego grona odbiorców – zwłaszcza tych o większych gabarytach, ale i sikory odskubały swoje. Wreszcie któregoś dnia reszta połcia znikła bez wieści. Należało więc coś przedsięwziąć.
Stara, wysłużona drabina chwieje się niepewnie na nierównym lodzie. Przytrzymuję ją momentami, choć gest ten ma wymiar raczej psychologiczny niż realny. Sklecilismy sobie lejek (sypek?) z plastikowej butelki i przezeń sypiemy ziarno do zawieszonych na konarach karmników. Wśród drzew i krzewów dookoła słychać popiskiwania: bogatki przyglądają się pilnie, co robimy.
Spoglądam na leciwą, spękaną podmurówkę ogrodzenia: na czarnym betonie świecą mikre drobinki.
– Zobacz – mówię do męża. – Sikorki siadają nad tym miejscem i tu obrabiają słonecznik z karmników, patrz, jak nasypały! A tu, spójrz, w tej szczelinie, gdzie rozchodzi się pień moreli, jest pełno przemielonych resztek – chyba orzechów z siateczek?…
W kierunku zachodnim ciągnie górą duże, rozwleczone stado krukowatych – pewnie zmierzają na nocleg. Słychać krakanie i nawoływania kawek. Powoli, niepostrzeżenie zapada zmierzch. Mąż mocno i dokładnie przymocowuje nową słoninę, by za szybko jej nie porwano – przywodzi mi na myśl wędliniarza obwiązującego baleron.
Tego dnia ptaki już nie skorzystały z odnowionej stołówki, ale długo nie musieliśmy czekać, aż się zwiedzą. Gdy pomyślę, że od tych naszych ziarenek może zależeć, czy jakaś modraszka lub mazurek przetrwają noc albo zimę… Ech!
Dodaj komentarz